Na Bali dolecieliśmy późnym wieczorem. Rano udajemy się na plaże. Ale plaża w Kuta nie zachwyca – może jest sprzątana i czysta (bo to Kuta) jednak w wodzie (Ocean Indyjski) jest pełno plastikowych śmieci. Takie są uroki tutejszej Azji. Zachwyca jednak nasz domek z basenem i ta wszechobecna, soczysta zieleń.
Po krótkiej wizycie na plaży udajemy się na zwiedzanie Kuty – także po to, żebym wreszcie przypomniał sobie azjatycki smaki.
Następnego dnia udajemy się na zwiedzanie wyspy. Kierunek wodospad Sekumpul Waterfalls. Plan zwiedzania był duży, ale rzeczywistość zweryfikowała ten plan. Uzgodniony kierowca taxi (za 50 USD) podjechał pod hotel o 9.00 – powrót miał być ok. 18.00.
Balijskie obrazki z trasy:
Pierwszy „obowiązkowy” punkt wyprawy – plantacja kawy Luwak. Chciałem zrezygnować z tej „atrakcji”, ale nie zrezygnowałem – i dobrze bo warto było. Filiżanka kawy Luwak to tylko 13 zł, ale zapewniają turystom także inne atrakcje jak: degustacja 12 rodzajów smakowych kaw i herbat, prezentują proces „produkcji” kawy z odchodów luwaka i są ładne widoki z tarasu. Jest też żywy luwak.
Udajemy się w dalszą drogę w kierunku wodospadu Sekumpul. Zaczyna padać deszcz, ale jesteśmy już wysoko w górach. Zjeżdżamy z głównej drogi i robi się „atrakcyjnie”. Droga coraz węższa i bardziej dziurawa a tu gęsta mgła i dużo zakrętów. Ale wodospad jest po drugiej stronie gór i robi się coraz przyjemniej. Na tle gór widać obłoki chmur a deszcz przestaje padać.
Dojeżdżamy do „punktu kontrolnego” przy wjeździe na teren parku z wodospadem Sekumpul . Tu skasowali nas, po targowaniu się, po 50 zł od osoby (trochę naciągactwo, ale okazało się to opłacalne). W cenie były: bilety, transport skuterami do wejścia (ok. 3 km), dwie przewodniczki, laski dla emerytów. Przewodniczki serwowały też wodę i miejscowe owoce oraz robiły dobre zdjęcie. No i zaprowadziły nas pod oba wodospady.
Wyprawa na wodospad była bardzo ciężka (emeryci) i zajęła dużo czasu. Z planowanych celów do zwiedzania mogliśmy zrealizować jeszcze tylko jeden – świątynię Ulun Danu Beratan Temple.
Do hotelu wróciliśmy po godz. 21. Średnia prędkość na balijskich drogach to ok. 30 km/godz. Pokonany dystans w ciągu tego dnia to 160 km. Po powrocie nastąpiła jeszcze degustacja zdobytych dwóch durianów. Zdobytych, bo chcieliśmy kupić na ulicznym stoisku z owocami ale sprzedawca podał cenę zaporową (50 zł za szt.). Zdobyliśmy je od przewodniczki przy wodospadach, która wzięła je z natury, spod drzewa. Daliśmy jej z wdzięczności ok. 5 zł. Była obawa, że kierowca nie będzie chciał ich zabrać do taksówki, ale zgodził się. Przez całą drogę śmierdziało, mimo że były zapakowane w potrójną folie. Podczas degustacji na hotelowym tarasie zauważyliśmy, że sąsiadka z sąsiedniego domku biega wkoło i czegoś szuka. Wyjaśniła, że wydaje jej się, że ulatnia się gaz, ale jak zobaczyła naszego duriana to zrozumiała co tak śmierdzi. Ale z hotelu nas nie wyrzucili. Ktoś zapyta jak smakuje durian – jak cebula z miodem (cytat z towarzysza degustacji) a śmierdzi jak szambo.
Następnego dnia także zwiedzanie Bali z tym samym kierowcą. Kierunek Ubud – Małpi Las i zabytkowe hinduistyczne świątynie.
Małpi Las w Ubud
Hinduistyczna świątynia Goa Gajah w Ubud.
Nazywana inaczej świątynią Jaskini Słonia, zbudowana została w IX wieku. Kompleks świątynny zawiera wizerunki zarówno bogów Hindu jak i buddyzmu. Najciekawszą rzeczą, która powoduje, że jest ona popularna wśród turystów jest wejście do jaskini, wyglądające jak usta demona.
Na obiad kierowca zawiózł nas do restauracji Bebek Joni w Ubud. Wspaniale położona przy tarasach ryżowych i z pięknym ogrodem. Kilka fotek.
Kolejna świątynia – bardzo ważna dla balijczyków – Pura Tirta Empul. To świątynia hinduizmu balijskiego z kąpieliskiem wypełnionym świętą wodą źródlaną do rytualnych ablucji.
Następny, ostatni dzień na Bali to czas relaksu i ostatniego zwiedzania Kuty. I wizyta na plaży przy zachodzie słońca. Okazało się, że o tej porze na plażę udaje się większość turystów z Kuty. Widoki przy zachodzącym słońcu jednak są tego warte.